Niemal pół godziny kłóciłam się z
nim o to czy powinnam iść do lekarza czy nie. W końcu ustąpiłam, ale nie
pozwoliłam mu iść ze mną. Na całe szczęście obyło się bez gipsu, ale dostałam
usztywnienie na nadgarstek. Dał mi też środki przeciwbólowe, co akurat bardzo
mnie ucieszyło. Na dworze było ciepło,
więc postanowiłam wrócić pieszo. Dawno nie chodziłam po mieście i przypomniałam
sobie jak bardzo mi tego brakowało. Nogi same poniosły mnie do ich studia. W
środku był tylko Matt który o dziwo zachowywał się podejrzanie normalnie.
-Stało się coś?-spytałam widząc,
że nawet nie zareagował na to, że weszłam.
-Nic takiego. Może trochę. No
dobra jest do dupy-przyznał wzdychając.
-Co Ci jest?
-Nie umiem nic napisać.
-Na pewno samo przyjdzie. Może wyjdziemy
gdzieś wieczorem? Skoczymy do jakiegoś baru, napijemy się i wyluzujemy.
-Nie chcę iść do baru.
-Nie chcesz?-zdziwiłam się
-To nie tak, że my ciągle włóczymy
się po barach, tylko co mamy czasem robić? Często chciałbym wrócić do domu i
przytulić się do kogoś. Robić cokolwiek, byleby tylko być razem. Wiem, że z Sydney nie miałem nawet
najmniejszych szans na taką przyszłość. I nawet na to nie liczę, ale chciałbym
mieć kogoś bliskiego.
-Masz chłopaków.
-Tak, ale to nie z nimi chciałbym
spędzić romantyczny wieczór zakończony seksem do samego rana-prychnął-Chodzi mi
o to, ze prędzej czy później każdy z nas zacznie myśleć o założeniu rodziny.
Jestem pewien, że i Ty wyobrażałaś sobie siebie za parę lat. Gotującą obiad dla
męża, który właśnie wrócił z pracy i dzieci wracające ze szkoły.
-Raczej nie. Nie potrafię gotować.
Kiedyś mama próbowała mnie nauczyć, ale po drugim pożarze w kuchni postanowiła
odpuścić.
-Więc co zrobisz?
-Zbuduję sobie zamek.
-I poczekasz na księcia?
-Nie, księcia już znalazłam.
Uśmiechnął się tylko i złapał
gitarę. Dotykał struny zastanawiając się nad czymś i za chwilę zaczął grać.
-Co to?-spytałam gdy skończył.
-Stara piosenka. Napisałem ją
jeszcze w liceum. Zawsze gdy mi nic nie przychodzi do głowy gram dla
rozluźnienia.
-Jest świetna.
-Dzięki-spuścił głowę wyraźnie
zawstydzony.
-Chcesz wyjść coś zjeść?
-Jasne, co to jest?-popatrzył na
mój nadgarstek.
-Eee… Spadłem ze schodów.
-Gdzie?
-U mnie. Winda się zepsuła.
Potknęłam się i przewróciłam.
-Złamałaś ją?
-Nie, jest tylko zwichnięta. To
nic poważnego.
-Ale wydobrzejesz zanim wrócimy
trasę?
-Matt, nie wracam z wami.
-Jak to nie? Dlaczego? Myślałem,
że się przyjaźnimy.
-Ale to nie znaczy, że wszystko
musimy robić razem. Wy macie swoje życie, ja swoje. Wiedziałeś, że tak będzie.
Wciąż się przyjaźnimy i będziemy tylko, że na odległość.
-Co z Domem?
-A co ma być?
-Jego też chcesz zostawić?
-Nikogo nie zostawiam. Myślę, że sobie doskonale beze mnie
poradzicie.
-Proszę, jedź z nami. Nie musisz
już pomagać Tomowi. Pojedź z nami jako nasza osoba towarzysząca. Wiem, że
chcesz. Widzę to.
-Tu nie chodzi o to, czy tego chcę
czy nie. Po prostu nie mogę.
-Dlaczego? Powiedz mi dlaczego nie
możesz?!
-Matt nie utrudniaj tego.
Pójdziemy coś zjeść jak normalni ludzie i skończymy ten temat.
-Nie.
-Odpuść sobie.
-Wiem dlaczego nie chcesz jechać.
To przez Doma prawda?
-O czym Ty mówisz?
-Nie jestem głupi. Nie chcesz jechać,
bo boisz się, że coś z tego wyjdzie. Pamiętasz jak się nienawidziliście na
samym początku? Teraz nie możecie bez siebie żyć.
-Gadasz bzdury.
-Wcale nie i doskonale o tym
wiesz. Przejechałaś pół świata, żeby to zrozumieć. Czujesz coś do niego i nie
chcesz się do tego przyznać. Ani mnie, ani samej sobie.
-Nic do niego nie czuję, więc
przestań to sobie wmawiać.
-Jeszcze Ci to udowodnię-szepnął
gdy zauważył, że ktoś wchodzi do środka.
-Cześć, co robicie?-spytał Chris.
-Rozmawiamy sobie-Matt uśmiechnął
się tajemniczo.
Nie mam zielonego pojęcia skąd mu
się to wzięło. Owszem, przestaliśmy skakać sobie do gardeł, ale to jeszcze nic
nie znaczy. Zresztą dlaczego on wszystko sprowadza do jednego. Za każdym razem,
gdy tylko może wypomina mi moje rzekome uczucie względem Howarda. To, że od
czasu do czasu rzucamy się na siebie niczym dzikusy niczego nie dowodzi.
Poczułam silny ból w nadgarstku i zorientowałam się, że zacisnęłam pięści.
Najwyraźniej środki przeciwbólowe przestały działać.
-Wszystko w porządku?-Chris
przyglądał mi się od dłuższej chwili.
-Trochę mnie tylko boli-zapewniłam
go, chociaż prawdę mówiąc bolało jak cholera.
-Byłaś z tym u lekarza?
-Tak, powiedział że za jakiś czas
przestanie. Wiecie co, chyba pójdę się przejść.
W drzwiach z impetem wpadłam na
Howarda. Żadne z nich go nie zauważyło, więc wyszedł ze mną.
-Złamana?
-Nie, nic mi nie będzie.
-Gdzie idziesz?
-Na spacer.
-Mogę iść z Tobą?
-Nie chcę Ci przeszkadzać.
Spieszyło Ci się chyba do nich.
-Spieszyło mi się do Ciebie-wysłał
mi jeden z kolekcji swoich uroczych uśmiechów.
-Naprawdę nic mi nie jest.
-Czy mógłbym Ci to jakoś
wynagrodzić?
-To nie jest konieczne. Zresztą
niedługo wrócę.
-Wstydzisz się mnie?
-Słucham?
-Zawsze robisz wszystko żebyśmy
tylko nie pojawili się razem publicznie.
-Teraz jesteśmy razem.
-Dobrze wiesz, że nie o to mi
chodzi. Gdy tylko mamy wyjść na miasto znajdujesz jakąś wymówkę.
-Wydaje Ci się.
-Nic mi się nie wydaje. Kiedy
ostatnio szłaś ze mną sama przez miasto? Zawsze ktoś z nami jest albo szukasz
sposobu żeby się od tego wymigać.
-O czym Ty w ogóle mówisz?
-Doskonale wiesz o czym mówię. A
skoro tak to przejdźmy się razem. Wybiorę trasę i pójdziemy na spacer.
-I co jeszcze? Może chcesz mnie
złapać za rączkę co?-fuknęłam na niego.
-Nie obraziłbym się
-Chyba kpisz
-Idziemy czy nie?
-Chodź skoro tak bardzo tego
chcesz
-Potrafisz być jednak miła.
-Uważaj bo to się skończy-odparłam
gdy wyszliśmy z uliczki.
-Przepraszam-wskazał głową na moją
rękę w usztywnieniu
-Uspokoisz się wreszcie?
-Naprawdę Cię przepraszam. Nie
chciałem tego zrobić. Gdybym wiedział, że wyrządzę Ci krzywdę nie ruszyłbym
się.
-Przeproś jeszcze raz a ja zrobię
Ci krzywdę
-Wybacz, ale należy mi się.
-Wiem, poczekaj tylko aż
przestanie mnie boleć.
-A bardzo boli?
-Już pytałeś
-A Ty mi nie odpowiedziałaś.
-I teraz też nie odpowiem.
-Musisz być taka upierdliwa?
-Oczywiście. Rozmawiałam ostatnio
z moją mamą. Ponoć jesteśmy już po ślubie ze względu na to, ze jestem w ciąży,
w którą zaszłam na jakiejś imprezie dla narkomanów gdzie Cię poznałam.
-Sąsiadka?
-W rzeczy samej. Mam ochotę tam
pojechać i powiedzieć jej parę słów.
-Możemy jechać razem jeśli chcesz.
W trasę wracamy dopiero za kilka dni. Zdążymy przecież wrócić.
-Nie zaczynaj.
-Co?
-Nie jadę z wami
-Jedziesz
-Nie
-Tak
-Mam tego dość-obróciłam się na
pięcie i odeszłam w drugą stronę.
-Poczekaj, nie wkurzaj się.
-To wy przestańcie to robić. Tego
się już nie da słuchać. Nie wracam z wami. Koniec tematu. Muszę iść, mam coś
ważnego do załatwienia.
Słyszałam, że mnie wołał, ale
całkiem to olałam. Nie mam zamiaru tego dłużej znosić. Zamiast wrócić do domu
weszłam do paru sklepów. Kupiłam sobie kilka rzeczy, głównie butów .Mój
samochód wciąż stal niedaleko studia, ale nie miałam najmniejszego zamiaru tam
zaglądać. Zerknęłam na swój telefon. Nie było mnie dwie godziny, a Howard
zdążył dzwonić 14 razy.
-Niech sobie jedzie w cholerę.
Wszyscy niech jadą. Nie chcę ich już więcej widzieć-wyzywałam pod nosem całą
drogę. Niemal nie rozbiłam jakiegoś różowego kabrioletu próbując
zaparkować. Nie moja wina. Ten róż ranił
oczy, ale go prawie nie było widać zza mojego auta. Kto czymś takim jeździ? Lalka
Barbie? Wyglądał jak mała różowa zabaweczka. A gdybym go tak rozjechała? Zawsze
lubiłam demolować zabawki w dzieciństwie, ale tym razem z pewnością skończyłoby
się inaczej. Trudno, może przy następnej okazji.
-Czego?-mruknęłam do telefonu, który
rozdzwonił się chwilę wcześniej.
-Musisz przyjechać do
studia-krzyknął Matt.
--Nic kurwa nie muszę. Zapamiętaj
to sobie.
-Dom miał wypadek. Leży
nieprzytomny w szpitalu. Lekarze mówią, że to coś poważnego.
___________________________________________________________________________
___________________________________________________________________________
Piosenka w tytule : Breaking Benjamin - The diary of Jane
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń