niedziela, 1 czerwca 2014

41. Something's getting in the way, something's just about to break



Niemal pół godziny kłóciłam się z nim o to czy powinnam iść do lekarza czy nie. W końcu ustąpiłam, ale nie pozwoliłam mu iść ze mną. Na całe szczęście obyło się bez gipsu, ale dostałam usztywnienie na nadgarstek. Dał mi też środki przeciwbólowe, co akurat bardzo mnie ucieszyło.  Na dworze było ciepło, więc postanowiłam wrócić pieszo. Dawno nie chodziłam po mieście i przypomniałam sobie jak bardzo mi tego brakowało. Nogi same poniosły mnie do ich studia. W środku był tylko Matt który o dziwo zachowywał się podejrzanie normalnie.
-Stało się coś?-spytałam widząc, że nawet nie zareagował na to, że weszłam.
-Nic takiego. Może trochę. No dobra jest do dupy-przyznał wzdychając.
-Co Ci jest?
-Nie umiem nic napisać.
-Na pewno samo przyjdzie. Może wyjdziemy gdzieś wieczorem? Skoczymy do jakiegoś baru, napijemy się i wyluzujemy.
-Nie chcę iść do baru.
-Nie chcesz?-zdziwiłam się
-To nie tak, że my ciągle włóczymy się po barach, tylko co mamy czasem robić? Często chciałbym wrócić do domu i przytulić się do kogoś. Robić cokolwiek, byleby tylko być razem.  Wiem, że z Sydney nie miałem nawet najmniejszych szans na taką przyszłość. I nawet na to nie liczę, ale chciałbym mieć kogoś bliskiego.
-Masz chłopaków.
-Tak, ale to nie z nimi chciałbym spędzić romantyczny wieczór zakończony seksem do samego rana-prychnął-Chodzi mi o to, ze prędzej czy później każdy z nas zacznie myśleć o założeniu rodziny. Jestem pewien, że i Ty wyobrażałaś sobie siebie za parę lat. Gotującą obiad dla męża, który właśnie wrócił z pracy i dzieci wracające ze szkoły.
-Raczej nie. Nie potrafię gotować. Kiedyś mama próbowała mnie nauczyć, ale po drugim pożarze w kuchni postanowiła odpuścić.
-Więc co zrobisz?
-Zbuduję sobie zamek.
-I poczekasz na księcia?
-Nie, księcia już znalazłam.
Uśmiechnął się tylko i złapał gitarę. Dotykał struny zastanawiając się nad czymś i za chwilę zaczął grać.
-Co to?-spytałam gdy skończył.
-Stara piosenka. Napisałem ją jeszcze w liceum. Zawsze gdy mi nic nie przychodzi do głowy gram dla rozluźnienia.
-Jest świetna.
-Dzięki-spuścił głowę wyraźnie zawstydzony.
-Chcesz wyjść coś zjeść?
-Jasne, co to jest?-popatrzył na mój nadgarstek.
-Eee… Spadłem ze schodów.
-Gdzie?
-U mnie. Winda się zepsuła. Potknęłam się i przewróciłam.
-Złamałaś ją?
-Nie, jest tylko zwichnięta. To nic poważnego.
-Ale wydobrzejesz zanim wrócimy trasę?
-Matt, nie wracam z wami.
-Jak to nie? Dlaczego? Myślałem, że się przyjaźnimy.
-Ale to nie znaczy, że wszystko musimy robić razem. Wy macie swoje życie, ja swoje. Wiedziałeś, że tak będzie. Wciąż się przyjaźnimy i będziemy tylko, że na odległość.
-Co z Domem?
-A co ma być?
-Jego też chcesz zostawić?
-Nikogo nie zostawiam.  Myślę, że sobie doskonale beze mnie poradzicie.
-Proszę, jedź z nami. Nie musisz już pomagać Tomowi. Pojedź z nami jako nasza osoba towarzysząca. Wiem, że chcesz. Widzę to.
-Tu nie chodzi o to, czy tego chcę czy nie. Po prostu nie mogę.
-Dlaczego? Powiedz mi dlaczego nie możesz?!
-Matt nie utrudniaj tego. Pójdziemy coś zjeść jak normalni ludzie i skończymy ten temat.
-Nie.
-Odpuść sobie.
-Wiem dlaczego nie chcesz jechać. To przez Doma prawda?
-O czym Ty mówisz?
-Nie jestem głupi. Nie chcesz jechać, bo boisz się, że coś z tego wyjdzie. Pamiętasz jak się nienawidziliście na samym początku? Teraz nie możecie bez siebie żyć.
-Gadasz bzdury.
-Wcale nie i doskonale o tym wiesz. Przejechałaś pół świata, żeby to zrozumieć. Czujesz coś do niego i nie chcesz się do tego przyznać. Ani mnie, ani samej sobie.
-Nic do niego nie czuję, więc przestań to sobie wmawiać.
-Jeszcze Ci to udowodnię-szepnął gdy zauważył, że ktoś wchodzi do środka.
-Cześć, co robicie?-spytał Chris.
-Rozmawiamy sobie-Matt uśmiechnął się tajemniczo.
Nie mam zielonego pojęcia skąd mu się to wzięło. Owszem, przestaliśmy skakać sobie do gardeł, ale to jeszcze nic nie znaczy. Zresztą dlaczego on wszystko sprowadza do jednego. Za każdym razem, gdy tylko może wypomina mi moje rzekome uczucie względem Howarda. To, że od czasu do czasu rzucamy się na siebie niczym dzikusy niczego nie dowodzi. Poczułam silny ból w nadgarstku i zorientowałam się, że zacisnęłam pięści. Najwyraźniej środki przeciwbólowe przestały działać.
-Wszystko w porządku?-Chris przyglądał mi się od dłuższej chwili.
-Trochę mnie tylko boli-zapewniłam go, chociaż prawdę mówiąc bolało jak cholera.
-Byłaś z tym u lekarza?
-Tak, powiedział że za jakiś czas przestanie. Wiecie co, chyba pójdę się przejść.
W drzwiach z impetem wpadłam na Howarda. Żadne z nich go nie zauważyło, więc wyszedł ze mną.
-Złamana?
-Nie, nic mi nie będzie.
-Gdzie idziesz?
-Na spacer.
-Mogę iść z Tobą?
-Nie chcę Ci przeszkadzać. Spieszyło Ci się chyba do nich.
-Spieszyło mi się do Ciebie-wysłał mi jeden z kolekcji swoich uroczych uśmiechów.
-Naprawdę nic mi nie jest.
-Czy mógłbym Ci to jakoś wynagrodzić?
-To nie jest konieczne. Zresztą niedługo wrócę.
-Wstydzisz się mnie?
-Słucham?
-Zawsze robisz wszystko żebyśmy tylko nie pojawili się razem publicznie.
-Teraz jesteśmy razem.
-Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Gdy tylko mamy wyjść na miasto znajdujesz jakąś wymówkę.
-Wydaje Ci się.
-Nic mi się nie wydaje. Kiedy ostatnio szłaś ze mną sama przez miasto? Zawsze ktoś z nami jest albo szukasz sposobu żeby się od tego wymigać.
-O czym Ty w ogóle mówisz?
-Doskonale wiesz o czym mówię. A skoro tak to przejdźmy się razem. Wybiorę trasę i pójdziemy na spacer.
-I co jeszcze? Może chcesz mnie złapać za rączkę co?-fuknęłam na niego.
-Nie obraziłbym się
-Chyba kpisz
-Idziemy czy nie?
-Chodź skoro tak bardzo tego chcesz
-Potrafisz być jednak miła.
-Uważaj bo to się skończy-odparłam gdy wyszliśmy z uliczki.
-Przepraszam-wskazał głową na moją rękę w usztywnieniu
-Uspokoisz się wreszcie?
-Naprawdę Cię przepraszam. Nie chciałem tego zrobić. Gdybym wiedział, że wyrządzę Ci krzywdę nie ruszyłbym się.
-Przeproś jeszcze raz a ja zrobię Ci krzywdę
-Wybacz, ale należy mi się.
-Wiem, poczekaj tylko aż przestanie mnie boleć.
-A bardzo boli?
-Już pytałeś
-A Ty mi nie odpowiedziałaś.
-I teraz też nie odpowiem.
-Musisz być taka upierdliwa?
-Oczywiście. Rozmawiałam ostatnio z moją mamą. Ponoć jesteśmy już po ślubie ze względu na to, ze jestem w ciąży, w którą zaszłam na jakiejś imprezie dla narkomanów gdzie Cię poznałam.
-Sąsiadka?
-W rzeczy samej. Mam ochotę tam pojechać i powiedzieć jej parę słów.
-Możemy jechać razem jeśli chcesz. W trasę wracamy dopiero za kilka dni. Zdążymy przecież wrócić.
-Nie zaczynaj.
-Co?
-Nie jadę z wami
-Jedziesz
-Nie
-Tak
-Mam tego dość-obróciłam się na pięcie i odeszłam w drugą stronę.
-Poczekaj, nie wkurzaj się.
-To wy przestańcie to robić. Tego się już nie da słuchać. Nie wracam z wami. Koniec tematu. Muszę iść, mam coś ważnego do załatwienia.
Słyszałam, że mnie wołał, ale całkiem to olałam. Nie mam zamiaru tego dłużej znosić. Zamiast wrócić do domu weszłam do paru sklepów. Kupiłam sobie kilka rzeczy, głównie butów .Mój samochód wciąż stal niedaleko studia, ale nie miałam najmniejszego zamiaru tam zaglądać. Zerknęłam na swój telefon. Nie było mnie dwie godziny, a Howard zdążył dzwonić 14 razy.
-Niech sobie jedzie w cholerę. Wszyscy niech jadą. Nie chcę ich już więcej widzieć-wyzywałam pod nosem całą drogę. Niemal nie rozbiłam jakiegoś różowego kabrioletu próbując zaparkować.  Nie moja wina. Ten róż ranił oczy, ale go prawie nie było widać zza mojego auta. Kto czymś takim jeździ? Lalka Barbie? Wyglądał jak mała różowa zabaweczka. A gdybym go tak rozjechała? Zawsze lubiłam demolować zabawki w dzieciństwie, ale tym razem z pewnością skończyłoby się inaczej. Trudno, może przy następnej okazji.
-Czego?-mruknęłam do telefonu, który rozdzwonił się chwilę wcześniej.
-Musisz przyjechać do studia-krzyknął Matt.
--Nic kurwa nie muszę. Zapamiętaj to sobie.
-Dom miał wypadek. Leży nieprzytomny w szpitalu. Lekarze mówią, że to coś poważnego.
___________________________________________________________________________

1 komentarz: