poniedziałek, 27 stycznia 2014

30. Declare this an emergency.

Na lotnisku czekał na nas Chris. Stał tam z miną skruszonego dziecka, które nabroiło i wiedziało, że ma poważne kłopoty.
-Wybaczyłaś mi już czy czeka mnie ciężka pokuta?
-Raczej to drugie. Dlaczego sam mi nie powiedziałeś?-spytałam z wyrzutem. 
Co by się nie wydarzyło w ten weekend i tak czułam się zawiedziona.
-Wystraszyłem się a Dom marudził, że nie ma planów na ten weekend i mu się nudzi. Poza tym, gdy Cię nie było kupiłem Ci parę rzeczy. Wszystko czeka w autobusie-tłumaczył się.
-Myślisz, że paroma prezentami wkupisz się w moje łaski?
-Oczywiście, że nie. Oprócz tego będę na każde twoje zawołanie dopóki mi nie przebaczysz.
-Nie tego oczekiwałam.
-W takim razie czego?
-Następnym razem bądź ze mną szczery, ok. chociaż prezenty też są super.
Wolstenholme zabrał moją torbę i ruszyliśmy w stronę wyjścia. Całą drogę do autobusu zastanawiałam się czy go jeszcze nie roznieśli. Tak jak myślałam w środku był straszny bałagan.
-A temu co?-wskazałam Matta który stękał zwinięty na łóżku.
-Pamiętasz jak mu ostatnio powiedziałaś, że zastęp Zetasów przybędzie zniszczyć wszystkie banany tego świata? Zjadł całe 5 kilo które było w lodówce. Leży tak od rana i wciąż jęczy.
-Co za czubek.
-Oni i tak się po nie zjawią-zawołał perkusista.
-Gdzie wy w ogóle byliście?-spytał Bells
-Tu i tam-czułam, że ciężko będzie z tego wybrnąć
-A gdzie konkretniej?
-Bananka?-Blondi przyniósł z kuchni kawałek owego owocu na co Matt zareagował odruchem wymiotnym i szybko pobiegł do łazienki.
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że kiedyś mu przejdzie. Co wtedy?-szepnęłam.
-Nie martw się, coś wymyślę-mrugnął
Większość tego tygodnia spędziliśmy w autobusie. Po tak długim czasie nie mogliśmy się doczekać, aż dotrzemy do Włoch i choć na kilka godzin przeniesiemy się do hotelu.
Co do Blondi muszę powiedzieć, że wiele się zmieniło. Przez te kilka dni potrafiliśmy być dla siebie naprawdę mili. To nie było to samo co u moich rodziców ale potrafiliśmy spędzić kilka godzin w jednym pokoju nie warcząc na siebie. A w naszym przypadku to naprawdę wielki postęp.
W czwartek w nocy zatrzymaliśmy się w jakimś małym miasteczku na południu Włoch. Niemal biegiem wyrwaliśmy się w stronę hotelowej recepcji. Dziewczynie która tam siedziała zaświeciły się oczy z wrażenia gdy nas tylko zobaczyła. No dobra, gdy ich zobaczyła, co tu ukrywać, ja przecież byłam nikim.
Hotel był całkiem uroczy, stał zupełnie na uboczu, niedaleko lasu. Wyglądał bardziej jak zamek i z tego co wyczytałam na dole, ponoć tu straszy. Marzyłam tylko o tym, żeby zakopać się w pościeli i w końcu porządnie wyspać. Z chrapaniem Chrisa i porannymi napadami twórczości Matta nie jest to możliwe. A teraz mieliśmy dla siebie całe piętro. Ogromny apartament z pięcioma sypialniami, w dodatku każda z osobną łazienką. Myślałam, że lepiej być nie mogło.
-Słyszeliście to?-Matt zaczął rozglądać się jak szalony
-Co?
-No ten hałas-szepnął konspiracyjnie
-Kosmici po Ciebie idą-odparł Tom zabierając się za jedzenie które właśnie przywieźli.
Koniec z szynką konserwową!
-Coś tu nie gra-mruczał Bellamy przeżuwając wielki kawał mięsa. Ten facet jadł więcej, niż nasza czwórka razem wzięta. Kto by pomyślał…
Jak skończył swoją porcję i połowę Chrisa, oznajmił, że idzie spać.


Matt zostawił gitarę przy łóżku. Czuł się lepiej wiedząc, że ma ją gdzieś obok. Znów usłyszał ten sam dziwny dźwięk który wcześniej przykuł jego uwagę. Chwilę po serii trzasków rozległ się przeraźliwy płacz który przerodził się w śmiech. Wstał z łóżka i zbliżył się do okna. Bał się je otworzyć ale ciekawość brała górę. Oprócz kilku drzew nie było tam praktycznie nic. Już miał je zamknąć, ale znów rozległ się ten śmiech. Namierzył źródło  dźwięku i zobaczył kogoś za jednym z drzew. Zmroziło go ze strachu i jedyne czego teraz chciał to uciec. Nie miał jak się ruszyć. Stal i patrzył na białą postać. Ona wtedy zaśmiała się głośniej i wskazała na niego palcem. Momentalnie zbladł próbując przypomnieć sobie jak się rusza nogami.
-Oni Ci nie pomogą-ryknęła postać.
Matt spojrzał w stronę drzwi zza których dobiegł go krzyk Dominica. Wiedział, że musi coś zrobić. Chciał powiedzieć duchowi, że może mu naskoczyć ale jego już nie było. Zatrzasnął więc okno i poszedł do pokoju Howarda. Na jego łóżku panował nieład jakby dopiero stamtąd wyszedł.
-Dom?-zawołał ale odpowiedziała mu jedynie cisza. Przełknął głośno ślinę i usłyszał śmiech zza okna. Sprawdził pozostałe pokoje ale w każdym zastał to samo. Skierował się w stronę drzwi ale zatrzymał w pół drogi. Ktoś za nimi stał i ten ktoś przejechał po nich paznokciami. Był to jeden z tych dźwięków który doprowadzał go do szału.
-Nie weźmiesz mnie żywcem-krzyknął wybiegając na korytarz. Nikogo tam nie było. Światło było lekko przygaszone przez co wszystko wydawało się jeszcze straszniejsze. Na końcu korytarza dojrzał mężczyznę ubranego w czerń, z kapturem na głowie. Widząc Matta zatrzymał się i patrzył na niego przez dłuższą chwilę,
-Czego?!-burknął Bells a facet odszedł.
Coś trzasnęło i ktoś zachichotał.

-Wiesz, że pójdziesz za to do piekła.
-Wszyscy pójdziemy Blondi-powiedziałam cicho, próbując zrobić sobie więcej miejsca. Siedzieliśmy bowiem w schowku na szczotki.
-Tak, ale założę się, że będziesz miała zaklepane pierwsze miejsce w kolejce.
-Jak Ty mnie dobrze znasz.
-Wyszedł-oznajmił w razie gdybym sama nie usłyszała jak się wydarł
-Robi się coraz ciekawiej-szepnęłam nasłuchując co się dzieje. Teraz miał się pojawić Tom.
A Matt nawet w takiej sytuacji pyskował. Blondi zaczął chichotać przez co mało nas nie wydał.
-Uspokój się-szturchnęłam go w ramię co nie podziałało. Słyszałam jak próbuje stłumić kolejny napad śmiechu ale coraz gorzej mu to idzie. Musiałam coś zrobić bo w każdej chwili mógł nas wydać. Szarpnęłam go za kołnierz kurtki i dość brutalni przysunęłam do siebie. już sam ten gest go zszokował, a gdy zaczęłam go całować niemal zemdlał. Cholerny blondas naprawdę świetnie całuje.
-Uspokój się-powtórzyłam odsuwając się od niego.
Nie widziałam jego twarzy ale czułam jego oddech na policzku. Musiał być bardzo blisko mnie. Może i nawet zbyt blisko.
-Jeszcze jest ryzyko-mruknął i wprost rzucił się na mnie. Było fajnie dopóki nie poczułam, że jego ręka która wcześniej spoczywała na moich plecach zjechała na tyłek.
-Hamuj się zboczeńcu-odepchnęłam go od siebie-Chcesz mnie zgwałcić?
-Możliwe, że przeszło mi to przez głowę-mogę się założyć, że cały czas lubieżnie się uśmiechał.
-Blondi, moja cierpliwość za chwilę sięgnie zenitu więc albo się opanujesz albo…
-MAM WAS ZETASY!-krzyknął Matt otwierając drzwi. Nasz widok zdziwił go o wiele bardziej bo stał tak z rozdziawionymi ustami.
-No cześć, co słychać?-zapytał perkusista.
-Bardzo to kurwa zabawne-Matt trzasnął drzwiami i wrócił do siebie. Przez cały dzień nie wychodził z pokoju a my niemal do rana płakaliśmy ze śmiechu oglądając filmik który nagrał Tom gdy Bells nas znalazł. Jego mina była bezcenna. Pozostało tylko czekać aż przestanie się dąsać.
_____________________________________________________________
Piosenka w tytule : Muse - Apocalypse Please

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz