poniedziałek, 27 stycznia 2014

29. And tonight we can truly say together we're invincible.

Obudziłem się w środku nocy całkiem przemarznięty. Poczułem zimny wiatr i zauważyłem, że Alex nie ma obok mnie. Za to okno było otwarte na oścież. Musiała uciec jak spałem. Szybko się ubrałem i zszedłem na dół. Zacząłem żałować tej wczorajszej szopki, nie sądziłem, że aż tak ją tym zdenerwowałem. Na dworze było co najwyżej kilka stopni i zaczął prószyć śnieg.
-Widziałeś Alex?-spytałem Liama. Miałem nadzieję, że znajdę u niego w barze ale nigdzie jej nie było.
-Była tu ale jakiś czas temu wyszła. Była strasznie wściekła. Co jej zrobiłeś?
-Dokąd poszła? Wypuściłeś ją samą o tej porze?
-Chciałem ją odprowadzić ale dostała szału. Zaczęła krzyczeć, że nikogo nie potrzebuje i sama sobie doskonale radzi. Nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Musiałeś nieźle namieszać.
-Kurwa-mruknąłem wychodząc.
Było ciemno i nie wiem gdzie mam jej szukać. Chwilowo miałem pustkę w głowie. Szedłem drogą którą wracaliśmy ostatnio, liczyłem na to że mogła wrócić do domu. Byłem zmartwiony i nie umiałem sobie z tym poradzić. Wtedy zobaczyłem samotną postać spacerującą środkiem ulicy. Szła powoli patrząc jak płatki śniegu spadają jej na dłoń. Niemal się rozpłakałem gdy ją ujrzałem. Szybko do niej podbiegłem i zarzuciłem jej na ramiona moją kurtkę. Sama była tylko w bluzie i wątpię, żeby było jej ciepło.
-Zobacz, jakie to piękne-szepnęła patrząc na kolejne płatki.
Dziwiło mnie , że jest tak spokojna. Spojrzała na mnie z błogim uśmiechem i zrozumiałem, że jest kompletnie pijana. Nie ma szans żeby w takim stanie wdrapałaby się do góry. Całą drogę do domu opowiadała niestworzone rzeczy. Nawet całkiem miło się tego słuchało. Zwłaszcza gdy mówiła coś o tym, że śniło jej się, że poszliśmy do łóżka.
-Poczekaj tu na mnie-rozkazałem jej samemu wchodząc do jej pokoju.
Gdy właziłem do środka utwierdziłem się w przekonaniu, że potrzebne mi są ćwiczenia. Zabrałem kilka kocy i wróciłem dół, ale jej nie było.
Czego ja się spodziewałem, na trzeźwo mnie nie słucha a co dopiero po pijaku. Całe szczęście, że nie uciekła mi za daleko. Pobiegłem po nią i zaprowadziłem na huśtawkę. Posadziłem ją z brzegu, usiadłem obok i przełożyłem jej nogi przez swoje kolana przytrzymując mocno, żeby nie spadła. Okryłem nas szczelnie i przytuliłem do siebie. Przez jakiś czas słyszałem, że nuci coś pod nosem aż wreszcie usnęła. Sam też szybko odpłynąłem.
Było jasno gdy się obudziłem, po wczorajszym śniegu nie było śladu. Zerknąłem na zegarek, było kilkanaście minut po 6. Oparłem policzek na jej głowie.
-Co się stało? Gdzie jestem?-usłyszałem cichy szept.
Dobrze, że się obudziła bo nie umiałbym wyjaśnić tego jej rodzicom.
-Spokojnie, jesteśmy w twoim domu-przytuliłem ją mocniej.
-Ale jak? Ostatnie co sobie przypominam to bar Liama. Chyba stamtąd wyszłam, ale nie pamiętam gdzie. Strasznie mnie boli głowa.
-Nie ma się co dziwić, byłaś okropnie pijana. Szukałem Cię po całej okolicy, a jak Cię znalazłem przyszliśmy tutaj.
-Musimy wejść do góry-westchnęła wstając.
Zrobiłem to samo, choć tak dobrze mi się tam siedziało. Wgramoliliśmy się na górę i szybko wskoczyliśmy do łóżka. Całą noc okno było otwarte więc zdążyło się tu nieźle wymrozić.
-Wciąż mam twój kieł-powiedziała przysypiając
-Zatrzymaj go
-Ale przecież Ty go masz przy sobie prawie zawsze.
-A teraz chcę żebyś Ty go miała.
-Dzięki.
-Przepraszam Cię za wczoraj. Przesadziłem i zachowałem się jak dupek. Mimo, że to była naprawdę fajna wizja powinienem się od razu zamknąć.
-Czyli jednak umiesz przepraszać-zaśmiała się-Dobranoc Blondi.
Słońce padające mi na twarz obudziło mnie zaledwie dwie godziny później. Ona wciąż spała i wyglądała wtedy tak bezbronnie. Mój wzrok przyciągnęły rozwalone za drzwiami walizki i uświadomiłem sobie, że dziś wyjeżdżamy. W tym momencie czułem się tak wspaniale, że myślałem tylko o tym aby tu zostać. Nie mogłem tego zrobić. Musiałem wrócić w trasę, no i wiedziałem, że to się kiedyś skończy. Nawet jeśli nie takiego obrotu spraw się spodziewałem.  Im dłużej im dłużej na nią patrzyłem, tym trudniej było mi się z tym pogodzić. Nie wiem ile czasu spędziłem na myśleniu o tym wszystkim. Ocknąłem się dopiero słysząc pukanie do drzwi. Jej mama pytała czy zejdziemy na śniadanie. Obudziłem więc Alex i w milczeniu przygotowaliśmy się do śniadania. Na dole było to samo. Nie byliśmy na siebie źli, po prostu oboje nie chcieliśmy rozmawiać. Nie byłoby nawet o czym. Smutek w jej oczach uświadomił mi, że ona też nie chce wracać. Lubiła samodzielne życie ale tutaj czuła się naprawdę swobodnie. A i dla mnie była to całkiem przyjemna odmiana. Kocham swoje życie z Muse ale wiele razy miałem ochotę wszystko rzucić i wrócić do domu. Przez ten weekend oboje zrobiliśmy się strasznie ckliwi i sentymentalni. Jednego byłem pewien, po powrocie chłopaki przypomną nam co oznacza bycie w trasie.
Ostatni dzień postanowiliśmy spędzić wspólnie z jej rodzicami. Dowiedzieliśmy się od nich, że sąsiadka dostała ataku histerii parę dni temu i nikt nie wiedział dlaczego. Popatrzeliśmy na siebie i próbowaliśmy się nie roześmiać. Chciałbym tylko zobaczyć jej minę gdy usłyszy o zaręczynach.
Po obiedzie popijaliśmy wino a Alex grała na fortepianie, głównie nasze utwory. Było Ruled by Secrecy, New Born, Feeling Good, Sunburn i Blackout.
-Już wystarczy-uśmiechnęła się lekko zamykając wieko.
-Nie-zaprotestowałem siadając przy niej-Zagraj jeszcze Sing for Absolution. Proszę.
-Jeśli mi pomożesz.
-Nie umiem. Matt próbował mnie kiedyś uczyć ale mi nie wychodziło.
-Albo zagramy razem albo wcale-spojrzała na mnie dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru odpuścić.
-Niech Ci będzie, ale do śpiewania mnie nie zmusisz-uniosłem wieko i czekałem aż mi powie co i jak. Szybko wytłumaczyła mi co i w którym momencie mam przycisnąć. Dla postronnego obserwatora od razu byłoby jasne kto zajmuje się muzyką. Ona grała praktycznie całym ciałem i duszą a ja siedziałem jakbym miał kołek w tyłku.
Czasami żałowałem, że nie jestem tak zdolny jak Chris czy Matt i nie gram na kilku instrumentach. Jednak kochałem swoją perkusję i nie zamieniłbym jej na nic innego.
Kiedy nadeszła godzina rozstania obie panie się rozpłakały żegnając ze sobą. Ja w tym czasie uścisnąłem dłoń jej ojcu i podziękowałem za wszystko. Staliśmy tam z pół godziny, bo naprawdę trudno było nam się rozstać. Sąsiadka zaciekawiona tym co się dzieje wyszła wręcz biegiem z domu ciągnąc za sobą męża. Popatrzyła na nas z wyższością jakby chciała sobie udowodnić że jest lepsza.
-Pani Scott, zaręczyliśmy się-wypaliła Alex gdy zatrzymali się przywitać.
-Jak miło-odparła z pogardą.
-Boże. Nie wiesz nawet jak bardzo Cię kocham-powiedziałem przytulając swoją narzeczoną.
-Żegnam-odparła po czym spojrzała na mnie i prychnęła.
-Jesteś cudowna-pocałowałem ją w policzek.
W końcu nadjechała taksówka i musieliśmy się naprawdę pożegnać.
Całą drogę na lotnisko patrzyła przez okno jakby chciała się nacieszyć widokami.
-Obiecasz mi coś?-spytała gdy siedzieliśmy w samolocie.
-Co takiego?
-Nie opowiadaj nikomu o tym co tu się działo. I nie mów chłopakom, że jestem waszą fanką. Proszę.
-Dobrze-odparłem z mieszanymi uczuciami.
Czy to, że miałem nie mówić znaczyło, że miałem o tym po prostu zapomnieć? Udawać jakby nic się nie wydarzyło? Jakby to nic nie znaczyło?
__________________________________________________________
Piosenka w tytule : Muse - Invincible

Emmm, no tak. 
Miłego czytania :) 

x One Love x 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz